75-lecie TSKŻ-u to dobry moment, by przypomnieć pewne unikalne zjawisko – tzw. „brygady artystyczne”, które odwiedzały oddziały Towarzystwa w całej Polsce. Zjawisko to jest unikalne także dlatego, że (choć już nikt oczywiście nie nazywa go „brygadami”) trwa w nieco zmienionej formie i w ograniczonym zakresie po dziś dzień.
Rafał Dajbor
Nie da się dziś dokładnie – co do miesiąca czy dnia – określić, kiedy pojawił się pomysł, aby TSKŻ zorganizował zespół mający docierać z programami artystycznymi do terenowych oddziałów w Krakowie, Żarach, Gliwicach, Lublinie, Włocławku, Bielsku-Białej, Dzierżoniowie czy Wałbrzychu. „Fołks-Sztyme” nr 4/1971 piórem Barbary Herman informowało: Zarząd Główny TSKŻ powołał zespół artystyczny w skromnej, bo trzyosobowej obsadzie – M. Szwejlich, J. Berger i K. Wołczedska. Występują w większych i mniejszych salkach, nie potrzebują dekoracji scenicznych, wystarczy im kontakt z widownią, jaki nawiązują poprzez przypomnienie ludziom literatury i poezji żydowskiej, wystarczy im satysfakcja, że przybliżyli wspomnienia, przypomnieli znane słowa, wywołali uśmiech na twarzy. Jednak już wcześniej, bo w numerze 2/1971 mogliśmy przeczytać, iż trzyosobowy zespół artystyczny – Juliusz Berger, Mojsze Szwejlich i Kazimiera Wołczedska – zorganizowany z inicjatywy Zarządu Głównego TSKŻ do obsługiwania małych skupisk żydowskich, zdobył już uznanie słuchaczy. Szlak ich wędrówek, podobny szlakom dawnych zespołów wędrownych, przebiega przede wszystkim małymi miasteczkami, gdzie nie ma scen, ramp i świateł nieodzownych w prawdziwym teatrze. Bez dekoracji – lecz przy pełnym kontakcie z widownią – artyści niosą swoje posłannictwo, swoją szczytną misję propagatora kultury żydowskiej.
Skoro więc „Fołks-Sztyme” w styczniu 1971 roku informowało o tym zjawisku jako o czymś nowym, można założyć, że cała rzecz miała swój początek w roku 1970. Nietrudno zgadnąć dlaczego właśnie wtedy… Aż do Marca ’68 żadne artystyczne „brygady” nie były potrzebne, by ożywiać życie w klubach TSKŻ, bo młodzieżowi bywalcy owych klubów sami zapewniali życie kulturalne w zespołach recytatorskich, teatralnych, tanecznych, a nawet rockowych (zwanych big-beatowymi, słowo „rock” mocno kłuło w uszy władzę w gomułkowskiej Polsce). Owszem, czasem w TSKŻ-owych klubach pojawiał się Teatr Żydowski z Warszawy, ale jako specjalny, wyjątkowy gość i nie z przygotowanym dla klubu programem, ale z repertuarowym spektaklem, który dało się w klubowym lokalu pokazać. Jednak na co dzień życie kulturalne klubów zapewniali ich bywalcy. Głównie młodzi. Czyli w większości ci, którzy w wyniku wydarzeń marcowych opuścili Polskę.
Pionierami „brygad artystycznych” – jak już wiemy – byli aktorzy: Michał Szwejlich (1910–1995) i Juliusz Berger (1928–1999) oraz pianistka Kazimiera Wołczedska (1919–2006). Później dołączali do nich inni. W 1974 roku w „Fołks-Sztyme” natrafimy na pierwsze potwierdzenie udziału w „artystycznej brygadzie” obecnej dyrektorki Teatru Żydowskiego – Gołdy Tencer. Z czasem w ekipach objeżdżających oddziały TSKŻ-u pojawili się kolejni aktorzy żydowskiej sceny, m.in. Stefania Staszewska, Zofia Bajuk, Elżbieta Strzałkowska, Józef Adelson, Waldemar Gawlik, Magdalena Gniazdowska, Małgorzata Czerska, Marek Węglarski, Etl Szyc, Alina Świdowska, Henryk Rajfer, siostry Czesława i Zofia Rajfer, Jan Szurmiej, Jerzy Walczak, Wanda Siemaszko, Seweryn Dalecki, Herman Lercher, Joanna Przybyłowska, Barbara Szeliga, dyrektor Szymon Szurmiej oraz aktorzy spoza zespołu Państwowego Teatru Żydowskiego – Andrzej Blumenfeld i Ernestyna Winnicka (aktorka PTŻ dopiero od 1993 roku). Kazimierę Wołczedską przy pianinie zastąpili z czasem Robert Filiński i Teresa Wrońska, niekiedy w klubach TSKŻ (zwłaszcza w Krakowie) akompaniował także Leopold Kozłowski. Repertuar był rozmaity, zależny od okoliczności. Była więc poezja oraz fragmenty prozy i dramatu klasyków literatury żydowskiej (An-skiego, Mangera, Brodersona, Szołema Alejchema, Pereca). Były montaże poświęcone Januszowi Korczakowi, Mordechajowi Gebirtigowi, bohaterom getta warszawskiego. Były piosenki – „Bubliczki”, „Rajzele”, „Oj, mameniu!”, „Cuda rebego”, „Dona dona”, „Kojft papirosn”. Niekiedy zespół przybywał do klubów z fragmentami przedstawień Teatru Żydowskiego; tak było np. w 1988 roku w Żarach, gdy zaprezentowano sceny z „Marzycieli”. Były przedstawienia purimowe. Michał Szwejlich prezentował programy złożone z fragmentów jego najlepszych ról. Osobnym zjawiskiem był Jakub Rotbaum – objeżdżał on kluby czytając fragmenty żydowskiej literatury i odgrywając jednocześnie wszystkie postaci z kart powieści i dramatów, przez co spotkania z nim były czymś z pogranicza spotkania artysty z publicznością, monodramu i czegoś, co dziś nazywamy czytaniem performatywnym.
Do „brygad” dołączył w pewnym momencie obecny prezes TSKŻ, Artur Hofman (który już jako dziecko miał okazję bywać na występach żydowskich zespołów artystycznych w klubie TSKŻ w swoim rodzinnym Wałbrzychu). Dziś wspomina, że podczas objazdów nie brakowało wydarzeń komicznych, które stały się zaczątkami anegdot, ale też podkreśla, iż te występy miały olbrzymie znaczenie integracyjne: Jeździło się wtedy głównie zatłoczonymi pociągami, wyjątkowo tylko autokarem. Kiedyś zespół wybierał się do Szczecina. Na warszawskim dworcu stały niedaleko siebie dwa pociągi: Szczecin-Przemyśl i Przemyśl-Szczecin. Pociąg do Szczecina był zawsze bardzo zatłoczony i zajęcie w nim miejsc to była „bitwa pod Grunwaldem”. W pewnym momencie wszyscy zauważyli z peronu, że Michał Szwejlich siedzi cały szczęśliwy i uśmiechnięty, bo znalazł miejsce siedzące, przy oknie. Tyle, że siedział w pociągu jadącym w przeciwnym kierunku. Takie wpadki były u Szwejlicha normą, bo to był typowy artysta, żyjący z głową w chmurach. Inna wyjazdowa anegdota – zespół przyjeżdża na miejsce do jakiegoś miasta, a Herman Lercher otwiera sobie butelkę ze śmietaną i pije ze smakiem. Koledzy zaczynają żartować, że „lepiej byś dla dziecka śmietanę zostawił”. A na to Lercher: „Dzieci muszą mieć zdrowego tatusia”. Piękna anegdota, pokazująca „ten” rodzaj humoru, „ten” sposób myślenia. W wielu klubach, do których jeździliśmy widzowie śpiewali piosenki w jidysz razem z nami. To były nie tylko występy, ale też okazja, by się poznać w gronie polskich Żydów rozsianych w różnych miejscach Polski, niemal tak samo ważna, jak żydowskie kolonie, które pozwalały poznać się żydowskiej młodzieży. Po spektaklach zostawaliśmy z widzami, przy kawie i kanapkach, zaczynały się wspomnienia. Ktoś znał jakąś starą piosenkę żydowską, czasem jeszcze ze szkoły, to wprost pytał aktora – „a zna pan to?” – i zaczynał śpiewać, aktorzy to podchwytywali… To były po prostu wspólne biesiady, współcześnie byśmy to nazwali „after party”. Dlatego po dziś dzień dbamy, żeby wciąż jeździć, choć nasza działalność się zmieniła i nasz widz się zmienił. Jeszcze w latach 80. na koncerty przychodzili właściwie tylko Żydzi. Począwszy od zmiany ustrojowej pojawili się zainteresowani kulturą żydowską inni mieszkańcy danego miasta, w którym odbywa się występ, aktorzy grają i śpiewają po polsku, a tylko kilka utworów w jidysz, czasem też po hebrajsku, dla – jak to się mówi – honorów domu. Wspieramy jako TSKŻ produkcje różnych teatrów, pokazując pod naszym szyldem ich przedstawienia – tak jest np. z monodramem Łukasza Lewandowskiego „Historia Jakuba” z Teatru Ateneum.
W latach 80. w klubach TSKŻ-u prezentowany był program muzyczno-poetycki „Korzenie mojego narodu” według scenariusza i w reżyserii Gerardo Ojedy, Chilijczyka, aktora Państwowego Teatru Żydowskiego w latach 1979–1990. Ojeda opowiada dziś o tych czasach:
Rozpoczęcie koncertów dla klubów TSKŻ krótko po traumatycznych przeżyciach związanych z wydaleniem polskich Żydów z Polski przez reżim PRL w marcu 1968 roku, było desperacką, odważną, a jednocześnie bardzo kreatywną i pozytywną inicjatywą, którą następnie wsparł finansowo American Jewish JOINT Distribution Committee. Pamiętam, że te dolary (bony PRL) były dla nas prawdziwą deską ratunku podczas późniejszego, długotrwałego kryzysu gospodarczego. W tamtym czasie, wychowany w Chile, w socjaldemokratycznej rodzinie antyfaszystowskiej, w przekonaniu, że nienawiść do Żydów i antysemityzm pochodzą ze skrajnej prawicy, od faszystów/neonazistów, byłem zszokowany słysząc, że masowe wydalenia polskich Żydów zostały przeprowadzone przez rząd socjalistyczny w Polsce. Później dowiedziałem się więcej o stalinizmie i antysemityzmie. Jednocześnie te koncerty dały nam, młodym aktorom i adeptom PTŻ, uczestniczącym trzy-cztery razy w roku w tych koncertach w lokalnych klubach TSKŻ, bardzo ważne poczucie osobistego i zawodowego celu oraz głęboko nas zmotywowały i zainspirowały. Przynosiliśmy kulturę jidysz członkom TSKŻ, którzy tak wiele stracili podczas II wojny światowej i podczas antysemickich kampanii powojennego komunizmu, które w 1968 roku niemal całkowicie wyeliminowały społeczność żydowską w Polsce. Postrzegaliśmy siebie dosłownie jako „strażników jidyszowej Atlantydy”, strażników całej cywilizacji aszkenazyjskiej, która zniknęła i mieliśmy zaszczyt oraz przywilej śpiewać i występować dla ostatnich ocalałych z tej dawnej, wielkiej cywilizacji na polskiej ziemi. A to było przecież zanim wspaniałe muzeum POLIN częściowo przejęło tę rolę w Warszawie. Pewien ocalały z Holokaustu powiedział mi kiedyś, po jednym z naszych koncertów w klubie TSKŻ: „Dopóki będziecie śpiewać w jidysz z takim jidyszowym »harz yn a neszume« (żydowskim sercem i duszą), nasi wrogowie nie osiągną swojego nikczemnego celu, jakim jest wyeliminowanie nas z powierzchni ziemi”. I nigdy nie zapomniałem jego słów, które dawały mi siłę, by iść naprzód i wspierać każdą taką inicjatywę koncertową. Do tego stopnia, że później stworzyłem własny program koncertowy (przekraczając granice cenzury reżimu, która pozwalała nam występować tylko w jidysz) – „Korzenie naszego narodu” (oparty na pieśniach hebrajskich, ladino i jidysz), których szukałem w Toledo i Madrycie w Hiszpanii i znalazłem, a następnie napisałem scenariusz tego koncertu i koncertowaliśmy z nim we wszystkich klubach TSKŻ. To były już czasy Solidarności w Polsce, przed stanem wojennym 13 grudnia 1981 roku.
[…]Powyższy fragment artykułu aut. Rafała Dajbora pochodzi z październikowego wydania SŁOWA ŻYDOWSKIEGO (2025).




