Beletryzowana powieść historyczna, autorstwa Jerzego Raszkowskiego, która opowiada o relacjach polsko-żydowsko-ukraińskich. Akcja toczy się w Przemyślu (i okolicach) w latach 1936–1944, lecz sięga aż do czasów współczesnych. Przemyśl to wielokulturowe, magiczne miejsce doświadczone przez historię. Przez Przemyśl wielokrotnie przetaczał się front i miasto przechodziło z rąk do rąk. Germański Zachód i bolszewicki Wschód, oba w równym stopniu barbarzyńskie, na przemian rozrywały je na kawałki, przydzielały raz do jednego, raz do drugiego państwa, narzucały obcą ideologię, niszcząc tkankę społeczną i wielowiekowe tradycje. Tam właśnie mieszkają po sąsiedzku bohaterowie powieści – Franek Wilk, Arie Lejzer i Wasyl Dańko.
Tytułowy rok 5699 pochodzi z kalendarza księżycowo-słonecznego, jakim od dwóch i pół tysiąca lat posługują się Żydzi i którym posługuje się Biblia. W kalendarzu gregoriańskim odpowiada jej rok 1939.
Jerzy Raszkowski – autor i kompozytor piosenek, scenariuszy, skeczy, spektakli kabaretowych, teatralnych i muzycznych; reżyser i tłumacz. Założyciel i wieloletni kierownik autorskiego kabaretu Ad Hoc. Wydał autorską płytę „Swoim głosem”.
Fragment
(…) Arie z niecierpliwością czekał na dzień Bożego Ciała i kościelne uroczystości. Dziwne, bo co żydowski chłopak ma wspólnego z katolickim świętem? To rzeczywiście dość osobliwe, ale z jakiegoś powodu ten obcy żydowskiej tradycji orszak z chorągwiami, obrazami i figurami niesionymi przez wiernych, księża w złotych ornatach pod baldachimem i wystrojone tłumy podążające za nimi, całe to teatrum, przyciąga Ariego swoją egzotyką i prowokuje do zadawania pytań. Już samo określenie „boże ciało” wywołuje u niego szok poznawczy. Czy Bóg może mieć ciało? Przecież Bóg jest duchem i nawet jego imię pozostaje tajemnicą, a co dopiero wygląd czy postać. Dlaczego oni modlą się do figurek i obrazów? Coś takiego po prostu nie mieści się w głowie Ariego. Czy to znaczy, że goje mają jakiegoś innego Boga? Czyli istnieje inny Bóg? Arie natychmiast odrzucił taką sugestię, czując, że bluźni. Postanowił, że przy okazji pogada o tym z Frankiem, którego, jak zdążył się zorientować, interesowały z kolei żydowskie obyczaje. Z nikim innym nie ośmieliłby się poruszyć tego tematu.
Procesja jest tuż, tuż. Arie intensywnie wpatruje się w tłum. Są tam jego koledzy – Franek, Adam i Karol jako ministranci, ale nie poświęca im większej uwagi. Wreszcie dostrzega to, co go naprawdę interesuje – ma na sobie niebieską sukienkę z falbankami, na którą opadają pukle jasnych włosów. To trwa zaledwie mgnienie oka i znika jak sen. Arie upewnia się, czy w pobliżu nikogo nie ma – i słusznie, bo wierzcie mi, że nikomu by się nie spodobało jego zachowanie – po czym ostrożnie zsuwa się na ziemię. Zobaczył już, co chciał i teraz najwyższa pora wracać do domu (…)