O 75 latach organizacji, która przez dekady, pielęgnowała pamięć żydowskiej społeczności, przerzucała mosty dialogu międzykulturowego i nieprzerwanie inspiruje kolejne pokolenia opowiada Artur Hofman, prezes Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce i redaktor naczelny Słowa Żydowskiego.
Rozmawia: Chrystian Orzeszko
Upłynęło trochę wody w Wiśle, od kiedy stanąłeś na czele TSKŻ-u. Jaka to była wtedy organizacja?
Zanim w 2006 roku objąłem stanowisko przewodniczącego TSKŻ-u, nie zdawałem sobie nawet sprawy z tego, w jak słabej kondycji znajduje się nasze stowarzyszenie. Podczas swojej pierwszej kadencji razem z całym zespołem musieliśmy się wiele nauczyć. Załatwianie spraw na telefon, czy środki pomocowe z JOINT-u, należały już wtedy do przeszłości. Przyszło nowe… My tymczasem byliśmy zaskorupiałą i tkwiącą nogami w przeszłości organizacją, a tu nagle trzeba było zacząć wypisywać wnioski, walczyć o granty, nauczyć się egzystowania w zupełnie nowej rzeczywistości.
Jesteś reżyserem, Twoja ścieżka zawodowa była związana raczej ze scenami teatralnymi i produkcjami filmowymi. Co Tobą powodowało, żeby podjąć się pracy społecznej?
Moja motywacja, żeby zająć się TSKŻ-em wypływała z pobudek sentymentalnych. Pochodzę z Wałbrzycha. Do miejscowego klubu TSKŻ-u zacząłem przychodzić tak jak inne dzieci chodzą do żłobka czy przedszkola. To na deskach jego „sceny” miałem swój debiut sceniczny, podczas którego recytowałem Stefka Burczymuchę, mając całe 2,5 roku. Klub TSKŻ-u był miejscem, gdzie nie wpadało się od wielkiego dzwonu, ale niemalże codziennie. Sam uczestniczyłem w zajęciach kółka plastycznego, a z rodzicami, sąsiadami i znajomymi przychodziliśmy tam, by obcować z innymi. Tak było do Marca ‘68, później już właściwie nie miałem rówieśników.
Kiedy w dawnych czasach wpadło się do klubu, dajmy na to w zwykły wtorek po szkole czy po pracy, wiadomo było, że spotka się szachistów, brydżystów i dominiarzy. Szachy były demokratyczne, brydż inteligencki, a domino zaskarbiło sobie sympatię klas…, określmy je „zapalczywych” (śmiech).
Przy różnych okazjach występował miejscowy zespół bigbitowy, innym razem kółko teatralne wystawiało jakąś sztukę. Przyjeżdżały do nas też różne osoby z odczytami; pamiętam na przykład dyskusję na temat ówczesnego stanu wiedzy astronomicznej o Wenus i Marsie. Pojawiały się też znane podówczas osoby, jak choćby estoński aktor i pisarz Bruno Oja, który za rolę w radzieckim filmie „Nikt nie chciał umierać” otrzymał w 1967 roku Nagrodę Państwową ZSRR.
Rodzice bawili się tam na sylwestra i przy innych okazjach, a ja myszkowałem tam codziennie. Przychodziło się o 17:00, wychodziło o 21:00 albo i później, kiedy w telewizji kończył się np. „Święty” z Rogerem Moorem.
Pamiętasz, kiedy ten świat się skończył?
To zaczęło się w 1968 roku… Właśnie w klubowej sali telewizyjnej, gdzie stał NRD-owski telewizor, razem z innymi oglądałem słynne wystąpienia w 1968 roku. Kilkadziesiąt osób przysłuchiwało się przemówieniu Gomułki i wiadomościom, w których określano nas jako „piątą kolumnę”. Padały i inne nazwy – jak choćby „komandosi”, co było zresztą dla nas kompletnie nieczytelne i równie abstrakcyjne, jak cała ta marcowa kabała…
Kiedy uczęszczałem do liceum w latach 70., w klubie zrobiło się pusto. Młodzi wyjechali. Pozostali ludzie w wieku moich rodziców i starsi. Często samotni, bezdzietni albo tacy, których dzieci wyemigrowały. Oglądaliśmy zdjęcia nadsyłane z różnych zakątków świata, czytaliśmy listy, wiedzieliśmy jak komu się wiedzie. Wydarzenia z dalekiej Australii były prawie na bieżąco komentowane i to na długo przed wynalezieniem Internetu. Ktoś dostał list z Izraela, inny kartkę świąteczną ze Szwecji czy ze Stanów, ktoś cieszył się, że w rodzinie na świat przyszło dziecko, jeszcze ktoś inny troskał się o kuzyna, który został wzięty w Izraelu do wojska. Po drodze był jeszcze 73 rok, kiedy to wojnie Jom Kipur pomiędzy Izraelem a Syrią i Egiptem, ponownie towarzyszył duży niepokój.
Przyszedł czas, gdy przestałeś zaglądać do wałbrzyskiego klubu TSKŻ-u…
W zasadzie od razu po maturze trafiłem do Warszawy. Wydawało się, że mogę stracić kontakt z TSKŻ-em, ale bynajmniej – kiedy trafiłem do Teatru Żydowskiego, jako aktor zacząłem jako jeździć po klubach TSKŻ-u w ramach genialnego projektu „brygad artystycznych”.
Wtedy też, w latach 80., nastąpiło swoiste ożywienie życia żydowskiego. Wynikało ono w dużej mierze z ponownego uruchomienia przerwanej na wiele lat, pomocy finansowej JOINT-u. Środki ułatwiły pewne przemiany. Starszych działaczy powoli zastępowali młodsi, nowi ludzie, pełni pomysłów i chęci do działania.
Wśród PRL-owskich „ofiar” antysemickich działań ówczesnych władz wymienić można również wydawnictwo Jidysz Buch, które było swoistym fenomenem na rynku książkowym. Ze sporymi trudnościami, ale jednak udało się utrzymać aktywność na polu prasowym. „Słowo Żydowskie”, którego jesteś redaktorem naczelnym, w przyszłym roku będzie obchodzić 80. rocznicę powstania (w latach 1946–1991 wydawane było jako „Fołks Sztyme”). Od dziennika publikowanego w jidysz do formuły obecnego miesięcznika prowadziła długa i wyboista droga…
Działalność wydawnicza i prasowa była zawsze dla nas, Żydów, oczkiem w głowie. Naszą wielką ambicją jest wydawanie choćby jednej czy dwóch pozycji książkowych w roku. W przyszłości nie wykluczamy reaktywowania szerszej działalności wydawniczej.
Bezsprzecznie naszym wielkim powodem do dumy jest też „Słowo Żydowskie”, które ulegało licznym przemianom po 1991 roku, ale jest bezpośrednim kontynuatorem „Fołks Sztyme”, należąc tym samym do grona najstarszych tytułów prasy polskiej. Wprawdzie dzisiaj nasz nakład nie jest najwyższy, ale jest to niezacieralny ślad naszej działalności i swoiste archiwum żydowskiego życia. Nasz miesięcznik czytany jest również za granicą, choćby w Danii, Szwecji, Wielkiej Brytanii, Izraelu i kilku innych krajach. Zmienił się czytelnik, ale też zmieniła się nasza formuła. Obecnie mamy też wielu czytelników nieżydowskich, którzy interesują się nie tylko historią, ale też i szerszym kontekstem społecznym mniejszości żydowskiej.
Obecnie jest to już jedyny tytuł prasy żydowskiej istniejący na polskim rynku prasowym. Zgodnie z naszą tradycją i chęcią pielęgnowania kultury języka jidysz, część artykułów w dalszym ciągu tłumaczona jest na mame-łoszn.
W latach 90. można było odnieść wrażenie, że TSKŻ jest skazany na powolne zanikanie. Po odległym już złotym okresie, gdy Stowarzyszenie mogło się poszczycić 33 oddziałami terenowymi, po transformacji ustrojowej, stawało się coraz mniej wyraźnym cieniem na mapie żydowskiej Polski.
Ludzie nie są nieśmiertelni, ale kiedy wydawało się, że coraz większymi krokami nadchodzi nieunikniony kres historii TSKŻ-u, do klubów zaczęli przychodzić członkowie drugiego i trzeciego pokolenia, którzy czuli potrzebę uczestniczenia w życiu żydowskim.
Zdaje się, że TSKŻ było niejako skazywane na równię pochyłą. Przeważał pogląd, że nasza organizacja to takie klubiki w starych lamperiach i w pajęczynkach, tymczasem nagle okazało się, że ludzie potrzebowali motywacji i aktywizacji, a nie każdemu koniecznie na co dzień pasował akcent religijny obecny w gminach wyznaniowych. Spora część polskich Żydów utożsamia się z pochodzeniem, ale już niekoniecznie z aktywnością religijną.
Zmienił się odbiorca, dzisiaj niewiele osób mówi już w jidysz…
Ustawa przyjęta przez Sejm III RP w 1997 roku, w której znalazły się zapisy o możliwości przejmowania majątków przez gminy wyznaniowe żydowskie (lub otrzymanie za nie rekompensaty), pozostawiła nas w dużej mierze poza systemem finansowania. Było nam trudniej, zanim nauczyliśmy się nowej rzeczywistości.
Dziś to my kreujemy liczne sytuacje, projekty, których wcześniej nie było. Przeobrażenia miały miejsca również wewnątrz samych oddziałów. Zaczęły się powoli remontować, przenosić pod nowe adresy.
W dalszym ciągu poszerzamy zakres swojej działalności – nagle okazuje się, że nawet w nielicznym oddziale imprezy organizowane przez TSKŻ, przyciągają wiele osób, także spoza naszego środowiska. Chętnie partycypują w nich władze lokalne i rozliczne instytucje.
W Dzierżoniowie czy w Wałbrzychu, Szczecinie czy w Częstochowie wyjście poza mury skromnego klubu i postawienie na wydarzenie w dużej skali odbywające się w Starej Kopalni czy Książnicy Pomorskiej, przynosi doskonałe rezultaty.
Ale kreowane są też wydarzenia o znacznie większym zasięgu?
Można tu długo wymieniać, ale wspomnę tylko chociażby o Dniach Pamięci w Łodzi, wielodniowej imprezie upamiętniającej Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu, które od 15 lat są największym tego typu wydarzeniem w Łodzi. Organizowaliśmy koncerty w Filharmonii Warszawskiej poświęcone wydarzeniom Marca ’68, Koncert Chanukowy, czy niedawny koncert we wrocławskim Narodowym Forum Muzyki – World Jewish Philharmonic & Maestro Gergely Madaras, a to zaledwie część wydarzeń dużego kalibru, jakie od lat tworzymy.
Kolejną sprawą jest współpraca z instytucjami międzynarodowymi, które to nas odnajdywały w celu nawiązania współpracy. Z naszej inicjatywy i z inicjatywy europosłów w Brukseli doszło do wydarzenia towarzyszącego sesji Parlamentu Europejskiego, upamiętniającego 80. rocznicę powstania w getcie warszawskim.
Dziś jako organizacja apolityczna dyskutujemy ze wszystkimi stronami. Bardzo zależy mi na tym, aby niezależnie od hipotetycznej liczby Żydów w Polsce, polscy Żydzi mieli swój głos. I aby ten nasz głos dotyczący pamięci o Holokauście, kultywowaniu jej i przypominaniu postaci Żydów, którzy mieli swój udział w kreowaniu polskiej kultury i szerzej całej naszej polskiej spuścizny, był słyszalny.
Ważnym aspektem działalności TSKŻ-u jest właśnie pielęgnowanie pamięci?
Od naszych początków, czyli od roku 1950, a nawet wcześniej, kiedy to działał Centralny Komitet Żydów Polskich, pamięć o historii odgrywała ważną rolę dla naszej społeczności. Organizowane przez nas coroczne uroczystości pod pomnikiem Bohaterów Getta w Warszawie; wspomniane już 15. edycji Dni Pamięci w Łodzi, które mają potencjał przeniesienia do innych polskich miast; współpraca z Marszem Żywych, którego jesteśmy polskim partnerem i z którym przypominamy nie tylko o historii ofiar niemieckiego obozu śmierci Auschwitz-Birkenau, ale także o wielu innych wydarzeniach, są ważną częścią naszej misji. Dodam też, że cieszy mnie, że przy okazji wielu naszych wydarzeń aktywizowana jest lokalna społeczność, w tym polska młodzież, która chce nieść dalej tę pamięć o swoich niegdysiejszych żydowskich współziomkach.
TSKŻ w ciągu roku tworzy i współtworzy kilkaset wydarzeń.
Te liczby robią wrażenie. Wspomnijmy choćby o klubie Babel w Warszawie. Ludzie chętnie przychodzą na nasze spotkania organizowane przy ulicy Próżnej nie tylko na koncerty, ale też na spotkania z autorami książek, czy świadkami historii i historykami. Dodatkowo chętnie udostępniamy jego przestrzeń organizacjom, które szukają miejsca do realizowania swoich żydowskich projektów. Dziś wiem, że jeśli mielibyśmy mieć w Warszawie miejsce na ponad 100 osób, to wypełnimy je po brzegi. Wreszcie zagrożenie, że TSKŻ będzie zanikającym atolem odeszło do lamusa, ponieważ w sposób popularyzatorski trafiamy do wielu zainteresowanych odbiorców.
Do tego dochodzą jeszcze proste gesty, jak choćby tablica umieszczona niedawno w miejscu, gdzie znajdował się zamknięty w 1968 roku klub Babel – to ukłon w stronę emigrantów marcowych i potrzeba zachowywania pamięci o polskiej społeczności żydowskiej. W ramach ciekawostki dodam jeszcze, że podczas odbywającego się w tym roku zjazdu Reunion, zorganizowanego w Szczecinie przez Różę Król, pojawił się w rozmowach z emigrantami marcowymi pomysł otworzenia kilku „klubów przyjaźni” za granicą – dla emigrantów marcowych, ale i dla urodzonych już na obczyźnie ich dzieci i wnuków.
TSKŻ przechodzi obecnie transformację. Jeszcze do niedawna spotykaliśmy się z różnych okazji w pachnącym, sosnowym lesie Śródborowa… Siedzimy dziś przy placu Grzybowskim, gdzie kilka lat temu stał budynek TSKŻ-u i gdzie będzie stał znowu. Powiesz coś więcej o tych ważnych projektach?
Za nami wiele lat ciężkiej, wyboistej drogi biurokratycznej, szeregu zezwoleń, zaskarżeń, odpowiedzi i zgód, ale jest ona już dziś pieśnią przeszłości. Wreszcie nadszedł powiew optymizmu, że w najbliższej przyszłości sytuacja się zmieni. Jeszcze odrobina cierpliwości, a będziemy mogli się spotkać w nowej siedzibie TSKŻ-u. Ten budynek będzie gwarancją tego, że niezależnie od tego, ilu Żydów w Polsce będzie, zapewni nam co najmniej kolejne 75 lat działania!
Rzuciliśmy się nieco na głęboką wodę, ale żadna rewolucja nie jest prosta, a kwestia Śródborowa jest nierozerwalnie powiązana z wpływami finansowymi, które przynosić będzie w przyszłości nowa siedziba TSKŻ-u przy placu Grzybowskim.
Śródborowiankę, choć z krwawiącym sercem, byliśmy zmuszeni zamknąć. Wpływy nie były w stanie pokryć dziesiątej części kosztów utrzymania ośrodka. Dziś stoi zamknięty, zabezpieczony i monitorowany, czekając na lepsze czasy, kiedy to będziemy mieć pomysł tchnąć w niego nowe życie – tak by mógł ponownie służyć naszej społeczności.
W przyszłym roku minie 20 lat, od kiedy stanąłeś u steru TSKŻ-u. Z czego jesteś najbardziej dumny?
Między innymi z tego, że nagle dbający o starszych TSKŻ, okazał się być miejscem z atrakcyjną ofertą również dla młodszych ludzi. Dziś, gdy młodzi nas poznają, często dochodzą do wniosku, że jest u nas dla nich miejsce. Nie wymagamy rzeczy niemożliwych. Jedynym warunkiem pełnego członkostwa jest kryterium pochodzenia. Nie chcę tu nikomu dokuczać mówiąc, że mamy dziś w Polsce więcej instytucji żydowskich niż samych Żydów… Ale zmieniając temat, mam nadzieję, że Ci, którzy po mnie przyjdą, nie będą utracjuszami, tylko będą realizować kolejne ważne projekty i dbać o naszą społeczność.
Cieszy mnie też fakt, że nauczyliśmy się współpracować z polskimi instytucjami, które potrzebują wsparcia merytorycznego w kultywowaniu pamięci o polskich Żydach. Zawsze jesteśmy otwarci na współpracę z ŻIH-em, POLIN-em czy Muzeum Getta Warszawskiego, która do tej pory wielokrotnie już miała miejsce. Wiele jest też nieżydowskich instytucji o charakterze edukacyjnym, muzealnym czy kulturalnym, z którymi chętnie współpracujemy.
Artur, oglądałeś zapewne film „Hibernatus” z Louisem de Funèsem? Wyobraźmy sobie na chwilę, że naukowcy, korzystający z jakiejś tajemniczej technologii zamrażają Cię jutro i budzisz się za 25 lat, akurat na 100-lecie TSKŻ-u. Jak myślisz, jak będzie wtedy wyglądać stowarzyszenie?
Jak mawiał Stanisław Wyspiański – Teatr swój widzę ogromny. Może nie zapełniony przez rzeszę Żydów uciekających choćby z Francji, ale jako silną i nowoczesną instytucję dbającą o pamięć, angażującą się w różnorakie projekty kulturalne, historyczne i w dalszym ciągu popularyzującą historię naszej społeczności, nie zapominając przy tym o swoich członkach. Przestrzenie naszego budynku i otwartej na nowo Śródborowianki, która pomiędzy swoimi innymi celami, będzie dbała o starszych ludzi, będą mogły być miejscem spotkań i projektów międzynarodowych.
Mam nadzieję, że coraz więcej osób wykształconych będzie u nas wykorzystywało swoje umiejętności na rzecz propagowania historii i kultury polskich Żydów. Wyobrażam sobie, że aktywne Stowarzyszenie, którego serce będzie bić przy placu Grzybowskim, zyska możliwość oddziaływania nie tylko na terenie Polski, ale i szerzej, poza jej granicami (co zresztą już powoli ma miejsce), dbając o żydowską pamięć i dialog międzykulturowy.
[…]Powyższy wywiad aut. Chrystiana Orzeszko pochodzi z październikowego wydania SŁOWA ŻYDOWSKIEGO (2025).




