Skip to main content

Na krótko przed śmiercią, Bruno Schulz zdołał prawdopodobnie przekazać poza mury getta pakiet rękopisów. Po wojnie losy tej paczki stały się przedmiotem fascynującego śledztwa – do dziś jej los pozostaje jedną z największych tajemnic polskiej literatury.

Agnieszka Ziobro

W 1942 roku młody człowiek wysłał list na adres znanego pisarza Brunona Schulza. 18-latek pisał w nim o wielkim wrażeniu, jakie wywarła na nim niedawna lektura jego książki „Sklepy cynamonowe”. Przepraszał za zuchwalstwo i dziękował za przeżycie, jakiego – jak później wspominał – miał nigdy już potem nie zaznać. Pisał też, że mu wstyd, że dotąd nie wiedział o „największym pisarzu naszych czasów” i wyrażał „wdzięczność za samo jego istnienie”. „Jeszcze pytałem o coś, dziękowałem za wszystko, wyrażałem nieśmiałą nadzieję, że doczekam się odpowiedzi” – wspominał potem.

List zapewne nigdy nie dotarł do adresata. Schulz w momencie jego wysyłki przebywał już w drohobyckim getcie, a kilka miesięcy później został zamordowany. Za to chłopak już w następnym roku napisał rozprawkę pod tytułem „Regiony wielkiej herezji” – zgubił ją potem w pociągu, zaginęła, jak wiele rzeczy w tej historii. Kolejne 60 lat swojego życia poświęcił na poszukiwanie wszelkich śladów życia i twórczości swojego idola.

Jerzy Ficowski, bo tak nazywał się ten młody człowiek, przyjął na siebie rolę archeologa i kronikarza życia Brunona Schulza, stając się poniekąd jednoosobową agencją detektywistyczną. Z pozbieranych odłamków i skrawków życia próbował złożyć biografię i zrekonstruować świat Schulza. To, co udało mu się znaleźć wyznaczyło na wiele lat horyzont naszej wiedzy o pisarzu. A to, czego nie udało mu się odkryć, zawładnęło wyobraźnią kilku pokoleń badaczy i czytelników.

Bruno Schulz urodził się w 1892 roku w Drohobyczu. To galicyjskie miasteczko, położone nieopodal Lwowa, stanowiło w tym czasie część imperium austro-węgierskiego. Po I wojnie światowej zamieszkałe przez Polaków, Żydów i Ukraińców miasto znalazło się w granicach II Rzeczypospolitej. „I po paru jeszcze domach ulica nie mogła już utrzymać nadal decorum miasta, jak chłop, który wracając do wsi rodzinnej, rozdziewa się po drodze z miejskiej swej elegancji, zamieniając się powoli, w miarę zbliżania do wsi, w obdartusa wiejskiego. Przedmiejskie domki tonęły wraz z oknami, zapadnięte w bujnym i pogmatwanym kwitnieniu małych ogródków. Zapomniane przez wielki dzień, pleniły się bujnie i cicho wszelkie ziela, kwiaty i chwasty, rade z tej pauzy, którą prześnić mogły za marginesem czasu, na rubieżach nieskończonego dnia” – opowiadał w „Sierpniu”.

Drohobycz jest miejscem akcji większości opowiadań Schulza. Choć sam pisarz nigdy nie zdecydował się na wyprowadzkę – uznawał Drohobycz za wręcz nieodzowny dla swojej twórczości – miasteczko za jego życia kilkakrotnie zmieniało przynależność państwową, znajdując się kolejno w granicach: Austro-Węgier, Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej, II Rzeczypospolitej, ZSRR, III Rzeszy.

Był to dystrykt przemysłowo-handlowy z podkreślonym jaskrawo charakterem trzeźwej użytkowości. Duch czasu, mechanizm ekonomii nie oszczędził i naszego miasta i zapuścił chciwe korzenie na skrawku jego peryferii, gdzie rozwinął się w pasożytniczą dzielnicę. Kiedy w starym mieście panował wciąż jeszcze nocny, pokątny handel, pełen solennej ceremonialności, w tej nowej dzielnicy rozwinęły się od razu nowoczesne, trzeźwe formy komercjalizmu. Pseudoamerykanizm, zaszczepiony na starym, zmurszałym gruncie miasta, wystrzelił tu bujną, lecz pustą i bezbarwną wegetacją tandetnej, lichej pretensjonalności”. Opisana w opowiadaniu Schulza „Ulica Krokodyli” – tandetne miasteczkowe city o groteskowych i wielkomiejskich pretensjach – to tak naprawdę mitologiczna transpozycja ulicy Stryjskiej, znajdującej się nieopodal drohobyckiego rynku.

Po latach, we wstępie do „Regionów wielkiej herezji” – wielkiej, rozrastającej się przez lata monografii Schulza, która wykwitła z tamtej małej rozprawki, i której kolejne wydania na przestrzeni lat Ficowski uzupełniał o nowe odkrycia – pisarz wracał do tamtego momentu swojego życia, nieodmiennie nazywając go olśnieniem.

Otóż i ja znalazłem Autentyk – w 1942 roku. Były to »Sklepy cynamonowe«, Księga jakże odmienna od wszystkich innych książek […], która do dziś nie znalazła żadnej zagrażającej jej konkurentki”. Przywołując formułę „Autentyku”, Ficowski nawiązywał do jednego z kluczowych motywów dzieła Schulza: czytanej w dzieciństwie „księgi”, wobec której bledną wszystkie inne, i której twórcza rekonstrukcja stała się potem artystycznym postulatem pisarstwa Schulza. Motyw ten pojawia się choćby w „Genialnej epoce”, jednym z opowiadań z drugiej po „Sklepach cynamonowych” i ostatniej książki opublikowanej za życia pisarza – „Sanatorium pod klepsydrą”.

Badając ślady życia i twórczości swojego bohatera, Ficowski zastanawiał się, czy te dwie szczupłe książki to rzeczywiście wszystko, co zostało z pisarskiego dorobku artysty. Przez 60 lat szukał innej księgi – „Mesjasza” – co do której nie ma pewności, czy w ogóle istniała – a wraz z nią dziesiątków urywków i fragmentów dzieła Schulza – listów, rękopisów, rysunków, dokumentów czy fotografii.

(Pełna treść artykułu do odnalezienia w Słowie Żydowskim 12/2022)