W kinie kostiumowym wyidealizowaną wizję Jerozolimy z przeszłości znamy z barwnych historii o krzyżowcach. W okresie heroicznym kina izraelskiego, w opowieściach o wojnie o niepodległość, staje się ona miastem-symbolem, znakiem ciągłości żydowskiej obecności na Bliskim Wschodzie. Poniżej przypominamy osiem nieco zapomnianych filmów, których akcja rozgrywa się nie tylko w granicach murów Starego Miasta.
Marek S. Bochniarz
Charakter Jerozolimy przez dwie pierwsze dekady istnienia Państwa Izrael był naznaczony przez podział polityczny. Niedostępność miejsc świętych zarówno dla Żydów, jak i ekip filmowych przekładała się również na ikonografię, symbolikę filmów. Anat Y. Zanger, badaczka izraelskiej sztuki filmowej, pisała: W Jerozolimie nowego tysiąclecia została naruszona równowaga między przestrzenią świętości i tego, co ziemskie. Stała się ona stopniowo miastem sporu między Palestyńczykami a Izraelczykami, między osobami świeckimi a ultraortodoksyjnymi Żydami.
Wzgórze 24 nie odpowiada (reż. Thorold Dickinson, Izrael 1955) to najbardziej emblematyczny film syjonistyczny z lat 1947–1967, heroicznego okresu w dziejach Izraela. Za podstawę scenariusza posłużyły opowiadania Zvi Kolitza. Film oddaje lokalne nastroje związane z następstwem wojny o niepodległość 1948 roku: niezwykle wysokiej ceny za zwycięstwo – śmierci sześciu tysięcy źle uzbrojonych żołnierzy, poległych w obronie nowo utworzonego państwa przed nowoczesnymi armiami siedmiu wrogich państw arabskich. Ariel L. Feldestein podaje, że jednym ze sposobów na zmierzenie się z tą sytuacją było porównanie poległych do srebrnej tacy, na której wręczono Państwo Izrael.
Czwórka bohaterów filmu jest od siebie skrajnie różna: biorący udział w wojnie Irlandczyk, chrześcijanin James Finnegan, nowojorczyk Allan Goodman, Esther Hadassi z Jemenu i sabra David Amirand, którego ojciec przyjechał z Polski. Gdy są wyczytywani przez dowódcę i zgłaszają się, widzimy ich przyszłość w formie obrazów martwych ciał, leżących na ‘Wzgórzu 24’ – jednym z wielu otaczających Jerozolimę. Otrzymują zadanie utrzymania go przez cztery godziny aż do zawieszenia broni.
Obserwujemy, jak dokonuje się transformacja amerykańskiego Żyda Allana Goodmana w „Nowego Żyda”. To najważniejszy bohater filmu. Palestynę odwiedza jako turysta, jeszcze przed utworzeniem Państwa Izrael. Najistotniejszym punktem podróży jest dla niego Stare Miasto w Jerozolimie. Doświadczając agresji ze strony Arabów i rozmawiając z jerozolimczykami, porzuca dystans neutralnego obserwatora. Decyduje się dołączyć do obrony dzielnicy żydowskiej.
Podczas nocnej zbiórki żołnierzy, dowódca zwraca się do wojska następująco: Żołnierze Izraela! Stoicie przed murami Jerozolimy. Przez tysiąc osiemset i siedemdziesiąt osiem lat te mury czekały na was. Od czasów króla Dawida żadna żydowska armia nie przebiła się przez mury Starego Miasta. Dziś wieczór na nich staniecie. O północy przebijemy się przez Bramę Dawida do Starego Miasta, gdzie odciążymy nasze ostatnie, otoczone stanowisko. Będziemy atakować miejsce, które jest święte dla wszystkich religii. Pewnego dnia stanie się ono znów miastem pokoju.
Jak pisał Feldestein: Wyzwolenie miasta przez żołnierzy przywróci związek pomiędzy Państwem Izrael a królestwem Dawida, wskrzeszając historyczne prawo Żydów do Jerozolimy w szczególności, a ogólnie do ziemi Izraela. I dodaje: Ewakuacja Starego Miasta została sfilmowana w długim ujęciu ukazującym, jak Żydzi (niektórzy niosą zwoje Tory i inne święte pzedmioty) kroczą pośród ognia i dymu, głośno śpiewając »Jeśli zapomnę o tobie, Jeruzalem«. Obok jordańscy żołnierze grabią mienie, a muezzin wzywa ich do modlitwy. Twarz oficera Arabskiego Legionuzdradza zdziwienie pełnymi siły modlitwami mężnych żydowskich bojowników. […] Pochód żydowskich uchodźców przywołuje skojarzenia z wygnaniem Żydów z Jerozolimy po zniszczeniu Drugiej Świątyni. Kulminacją sceny jest ujęcie Allana i rabina trzymających się za ręce, co symbolizuje solidarność między religijnymi i świeckimi Żydami z różnych miejsc.
Cień olbrzyma (reż. Melville Shavelson, USA 1966) to film biograficzny dotyczący podróży Davida Daniela „Mickey’ego” Marcusa (charyzmatyczny Kirk Douglas) na Bliski Wschód i ukazujący jego rolę w konflikcie, początkowo jako doradcy wojskowego, a potem dowódcy. Należy on do serii syjonistycznych superprodukcji Hollywood w gwiazdorskiej obsadzie. Amerykański pułkownik był oficerem pochodzenia żydowskiego. Miał wkład w organizację procesów niemieckich i japońskich zbrodniarzy wojennych. Później jako ochotnik zaangażował się w wojnę o niepodległość Izraela. Został pierwszym izraelskim generałem.
W filmie Jerozolima jest stałym miejscem odniesienia: nie tylko fizycznie jako strategiczny punkt w planowanej wojnie, ale i symbol zasadności jej prowadzenia, podstawa istnienia państwa i izraelskiej tożsamości. Po ogłoszeniu deklaracji niepodległości Izraela, Marcus rozpoczyna działania militarne. Po pierwszych sukcesach dochodzi jednak do sporu z Ben Gurionem:
Marcus: – Co do cholery jest tak ważnego w Jerozolimie pod względem militarnym? Połowa miasta już i tak się poddała. Nie ma sensu ryzykować wszystkiego, jeśli ma się ocalić tylko drugą połowę.
Ben Gurion: – Czy miało sens dla kogoś, kto miał miłą, pewną robotę przy budowie piramid, by udać się wprost do Morza Czerwonego? Mickey, Jerozolima głoduje. Została zniszczona przez Nabuchodonozora, po raz drugi przez Tytusa z Rzymu. Nigdy więcej, Mickey. Nigdy więcej! Bez Jerozolimy nie ma Izraela!
Żydowska matka (reż. Marian Marzyński, USA 1983)
Reżyser-dokumentalista, który wraz z matką ocalał z Holokaustu, wyruszył wspólnie z nią do Izraela, by odwiedzić Jerozolimę – w okresie, gdy na Bliskim Wschodzie trwał konflikt zbrojny. W efekcie powstał reportaż zawierający elementy krótkiego przewodnika po żydowskich tradycjach, czy podstawowych zasadach judaizmu. A jednak stworzył go ateista, człowiek na wskroś nowoczesny, który jako emigrant marcowy realizował na Zachodzie subiektywne dokumenty z autorską narracją z offu. Jak relacjonuje na początku filmu: W małym arabskim hotelu w pobliżu Bramy Damasceńskiej moja żydowska matka czeka na mnie i na świeży chleb, który przyniosę ze sobą. Hotel jest pusty w sezonie bożonarodzeniowym, który do Jerozolimy zazwyczaj przyciąga turystów. Od czasu wojny libańskiej ludzie się jednak boją i kolejne hotele plajtują. Gdy właściciel hotelu widzi naszą kamerę, dzwoni do przyjaciela i prosi go, by sprowadził swojego wielbłąda. To pierwszy pobyt mojej matki w Izraelu i jej pierwszy wielbłąd.
Dokumentalista odnajduje na miejscu ultraortodoksyjnego przewodnika, by na przykładzie jego doświadczenia alii wyjaśnić skomplikowany stosunek religijnych Żydów do Starej Stolicy: Jacob Lerner, który przyjechał tu z Rosji 10 lat temu, robi nam wycieczkę, opowiadając po rosyjsku. »Urodziłem się tutaj 2 tysiące lat temu« – mówi Jacob. »Dostałem gęsiej skórki na całym ciele, gdy po raz pierwszy tu stanąłem 10 lat temu. Powróciłem do swojego źródła«. Jacob jest chasydem, co oznacza ‘wyznawcę’. Jest zwolennikiem rodziny wielkich cadyków z rosyjskiej wioski Lubawicze. Jego lubawicki cadyk nigdy nie był w Izraelu. Mieszkając na Brooklynie w Nowym Jorku uczy swych wyznawców, że kara boska jest dalej w mocy. Żydzi będą mogli powrócić do swej ziemi ojczystej z diaspory dopiero, gdy Bóg będzie na nich gotowy. Jak dotąd nie było żadnego znaku. Ale wielki cadyk jest praktycznym Żydem i mówi Jacobowi: »Choć oficjalnie nie powinieneś tu być, nic nie szkodzi, że tu jesteś. Przyjechałeś z Rosji: Bóg to zrozumie«.
JEROZOLIMA(Y), syndrom borderline (reż. Eyal Sivan, Izrael 1994)
Lewicowy filmowiec Eyal Sivan urodził się w 1964 roku w Hajfie, a dorastał w Jerozolimie. Dekadę po przeprowadzce do Paryża, sprowokowany podpisaniem porozumień z Oslo i nadzieją pokoju powrócił, by poświęcić miastu dzieciństwa i młodości jedno ze swoich wczesnych dzieł. Łącząc kino faktów i fikcji, próbował wyjaśnić zagadkowy fenomen religijnych obsesji, związanych z obszarem geograficznym, krajobrazem – miastem, które zapewne istnieje jedynie na pocztówkach. Na początku lekarz opowiada o syndromie jerozolimskim – schorzeniu, na które wówczas cierpiało około 100 osób rocznie (w większości białych protestantów), trafiając do szpitali psychiatrycznych w Jerozolimie: Ludzie nagle dochodzą do wniosku, że są Mesjaszem. Mężczyźni uważają siebie za Jezusa, Jeremiasza czy Izajasza. Kobiety uznają się za Marię Magdalenę, Niepokalaną Dziewicę czy Sarę. Pacjenci cierpiący na ten syndrom to ludzie, którzy wyglądają jak ty czy ja, tyle że w pewnym momencie, idąc ulicami miasta, doznali ataku histerii, zerwali z siebie ubrania i chodzili nago po ulicy, wykrzykując cytaty z Biblii. Gdy się na nich patrzy, to mają zamglone oczy. Główna rzecz w tym, że to zjawisko dotyczy wyłącznie ludzi, którzy znajdują się w Jerozolimie i stąd jego nazwa: syndrom jerozolimski. Interesujące, że ci, co wyzdrowieli – a miałem kilku takich pacjentów – nie zgłaszają, jakoby doświadczyli traumy. Wręcz przeciwnie. Mówią, że było warto.
To film ikonoklastyczny. Wszędobylska kamera wędruje uliczkami Jerozolimy w okresie święta Purim. Popychana, przysłaniana kapeluszami, czapkami, modlitewnymi książkami, staje się obiektem agresji ze strony ultraortodoksów. Domagają się, aby zaprzestać ich filmowania: Nie chcemy kamer, idź stąd! Nie chcemy cię tutaj. Krzyczą: Precz z lewakami! Precz! Lewaccy mordercy z kamerami, precz! Śmierć lewakom! Śmierć Arabom!, a grupa policjantów przysłania zdenerwowany tłum. Arabowie są bardziej pasywni – gdy wypasają na obrzeżach owce, wydają się statycznym elementem olbrzymiej, martwej natury. Patrząc na tłum wychodzący powoli z meczetu, słuchamy tyrady: Przysięgam na czasy głodu i zniszczenia, że ni jeden Arab nie przeżyje, jeśli dalej będziemy żyć pod rządami tych drapieżców. Jerozolima jest dziewicą waszej arabskości. Dlaczego więc wpuściliście nocą gwałcicieli do jej sypialni? Słuchaliście pod drzwiami wrzasków, gdy traciła cnotę. Odłożyliście miecze przechwalając się waszą odwagą. Krzyczeliście na nią, by zamilkła, aby wasz honor nie doznał uszczerbku. Patrzcie na siebie, dzielni mężczyźni, wy bękarty! Jak gwałcona kobieta może milczeć?.
Reżyser wprowadził do filmu personifikację miasta: prostytutkę w białych spodniach, nagą od pasa w górę, z obfitymi piersiami, pomalowanymi złotą farbą. Siedząc na kanapie, słucha go, pyka fajkę i odpowiada na pytania. Reżyser mówi: Od kiedy przyjechaliśmy, szukaliśmy ciebie… W tłumach, radości i świętowaniu, pośród wiernych i kochanków, w pięknie i zbawieniu. Czy to prawda, że jesteś miastem pokoju?, na co kobieta reaguje śmiechem.
W 1994 roku w Paryżu Sivan w intrygującym tekście o fenomenie metropolii pisał: Bardziej niż fizyczny obiekt, Jerozolima jest często postrzegana jako idea. Każda rozmowa o tym mieście, każde spostrzeżenie o miejscu, staje się sposobem na jego docenienie. Ale miasto, jak prowokacyjna, uwodzicielska kobieta, wzbrania się przed tymi, co chcieliby ją posiąść. Przechodzący przez nią przybysz może odejść z poczuciem zadowolenia, być może ze względu na złudzenie spełnienia fantazji. Ale mieszkańcy miasta, którzy nie postrzegają go jako przepastnego miejsca czci, są stale sfrustrowani. W cieniu mitu, w największym żywym muzeum swoich czasów, trudno jest im zachować swój ludzki wymiar.
Jerozolima (reż. Bille August, Szwecja, Dania, Norwegia 1996) po serii niemych – bardzo ambitnych, lecz trudnych w odbiorze ekranizacji – jest, póki co, jedyną dźwiękową i w miarę możliwości zwięzłą adaptacją monumentalnego dzieła Selmy Lagerlöf. Powieść dotyczy losów rodzin z regionu Dalarny na przestrzeni kilku pokoleń żyjących w XIX wieku, w tym emigracji do Jerozolimy, gdzie dołączyli do sekty Amerykańska Kolonia. Inspiracją dla autorki była emigracja Szwedów (Jerusalemsfararna) z parafii Nås w 1896 roku.
Udane, wizualne ‘streszczenie’ Jerozolimy z lat 90. – podobnie jak większość w dorobku Billego Augusta – pozostaje mało znane poza krajami skandynawskimi. Powieść stała się dla niego w pewnym sensie Biblią, ponieważ w przenikliwy sposób ukazywała ludzką moralność i etykę. Uznał ją za jedną z najbardziej osobliwych, a zarazem najdłuższych historii miłosnych, jakie kiedykolwiek napisano, w której praktycznie każda scena zawiera dylemat moralny. Film uchodzi za dość pesymistyczne ukazanie dziewiętnastowiecznej Jerozolimy, a przy tym w ocenie wielu dziennikarzy wyraża zachwyt krajami nordyckimi.
Z całą pewnością nie jest to film zwrócony przeciw Jerozolimie. Nie uważam też, aby romantyzował przedstawienie krajów nordyckich, choć przyznaję, że bardzo je lubię. Podoba mi się kontrast między tymi dwoma środowiskami: między bardzo surową i brutalną Jerozolimą a łagodniejszą, spowitą w półmroku Północą – wspominał reżyser.
[…]
Powyższy fragment artykułu aut. Marka S. Bochniarza pochodzi z sierpniowego wydania SŁOWA ŻYDOWSKIEGO (2025).